sobota, 30 października 2010

„Dżuma” Albert Camus

Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2002

„Przyzwyczajenie się do rozpaczy jest gorsze niż sama rozpacz.”

       „Dżuma” nie była moją lekturą szkolną, pamiętam, że ją jednak czytałam i bardzo mi się spodobała. Pozostało mi w głowie o niej mgliste wspomnienie, dlatego też postanowiłam sobie przypomnieć co nieco z klasyki. Starsza o kilkanaście lat zmieniłam, jak widzę, swój gust, gdyż tym razem nie zachwycałam się jak poprzednio. Już na samym wstępie rozdrażniła mnie narracja. Narrator opowiada wydarzenia w dotkniętym chorobą Oranie z punktu widzenia naocznego świadka. Jest kronikarzem, który jednocześnie utożsamia się z ofiarami dżumy, ujawnia swoje myśli i odczucia. Jest to w pewnym sensie plusem. Do momentu, gdy zwraca się do nas podobnymi słowy: „czytelnik powinien wiedzieć” lub „narrator pragnie przypomnieć”. Nie lubię takiej formy.
       Więcej zastrzeżeń nie mam, bo „Dżuma” to naprawdę mądra książka. Choć jej motto wskazuje na metaforyczny charakter dżumy - jako istoty zła, z którym należy się zmierzyć, wreszcie wojny - to nawet dosłowne jej traktowanie wnosi refleksje nie mniej ważne od tych ukrytych.

„Rzecz w tym, że nic nie jest mniej efektywne niż plaga; wielkie nieszczęścia, już dzięki swemu trwaniu, są monotonne.”

       Poznajemy losy ludzi uwięzionych w mieście, które było poczekalnią do życia lub śmierci. Ich ciała, zniewolone bezradnością wobec zarazy, stały się źródłem strachu i upodlenia. Desperackie próby ucieczki, brak nadziei, załamanie, rezygnacja, czekanie... a w tym wszystkim zagubiona miłość.

„Dżuma odebrała wszystkim siłę miłości, a nawet przyjaźni, trzeba to powiedzieć. Miłość bowiem żąda odrobiny przyszłości, a myśmy mieli tylko chwile.”

       Najbardziej smutny i przerażający był dla mnie opis losu zmarłych, ich zimnych, sztywnych ciał. Najpierw krótkie pogrzeby bez ceremonii kościelnej. Później bez krewnych (nie było czasu na sentymenty), bez trumien (zabrakło). Kiedy powierzchnia cmentarzy kurczyła się brutalnie, chowano w ogromnych dołach osobno kobiety i mężczyzn, by ostatecznie wrzucać anonimowe trupy jak leci. Gdy zabrakło miejsca na cmentarzach, specjalne tramwaje pełne ciał i spontanicznie wrzucanych kwiatów przez przechodniów sunęły na drugi koniec miasta do krematoryjnych pieców. Różnicą między człowiekiem a psem był podpis członka rodziny w rejestrze. Niech chociaż to ma znaczenie.

„... martwy człowiek nie liczy się, chyba że widziano go martwym, sto milionów trupów rozsianych na przestrzeni historii to tylko dym w wyobraźni.”

„W ludziach więcej zasługuje na podziw niż na pogardę.”

„... wszyscy ludzie, którzy nie mogąc być świętymi i nie chcąc zgodzić się na zarazy, starają się jednak być lekarzami.”

5 komentarzy:

  1. A mnie ciężko się ją czytało. Niewiele już pamiętam szczegółów, niemniej pamiętam nastrój niepokoju jaki mi towarzyszył. Był to okres w moim życiu, kiedy bardzo intensywnie odbierałam opowieści z nurtu: literatury faktu, wojennych czy tak jak w przypadku Camus, literatury dramatycznej. Właściwie nie wiem jak sklasyfikować tę prozę, dla mnie była zawsze "pieprzem" sypanym na otwartą ranę. Nie znosiłam szkolnych lektur, choć czytałam je wszystkie... Może to dlatego, że nie trawię samej idei: wojen, konfliktów, epidemii, ludzkiego cierpienia. Mam zbyt sensualną wyobraźnię, która przejawia się z kolei kompulsywnymi opisami z mej strony, ale właśnie przez tę szczerość do bólu wolę nie czytać Camus - za mocno na mnie działa, zbyt wiele wyzwala bólu. Chyba jeszcze tylko Dostojewski tak na mnie wpływa, przez co mało o nim piszę, choć dużo czytam.

    Pozdrawiam serdecznie :) :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, nie jest to lektura należąca do szczególnie przyjemnych. Niepokój także mi towarzyszył, chociaż mniejszy niż za pierwszym razem. Rodzaj literatury, o którym wspomniałaś, kiedyś należał do moich ulubionych. A to przede wszystkim za sprawą ogromnej ciekawości historią, szczególnie XX wieku. Miałam wielką potrzebę zrozumienia, pojęcia tego, co się działo. Dlatego swego czasu rozczytywałam się w literaturze - że tak określę - "obozowej". Zdziwienie - tak w jednym słowie bym nazwała swoje wtedy motywacje. Teraz już, paradoksalnie, byłoby mi ciężko wrócić do tego nurtu. Zmiękłam na stare lata :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam, że była to jedna z tych lektur, o których miałam najwięcej do powiedzenia w liceum. Niestety, gdyby ktoś teraz mnie zapytał o główne motywy, bohaterów itd. nie umiałabym powiedzieć nic. Widocznie nie jest to powieść, która zapada w pamięci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może taki już urok lektur szkolnych, że niewiele nam w głowach po nich zostaje. Chociaż w przypadku "Dżumy" to dziwne, bo to naprawdę poruszająca książka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Lata płyną, wszystko się zmienia, my się zmieniamy... Tak bywa :)

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.