sobota, 4 czerwca 2011

„Solaris” Stanisław Lem

Interart, Warszwa 1995

"Każdy z nas wie, że jest istotą materialną, podlega prawom fizjologii i fizyki i że siła wszystkich razem wziętych naszych uczuć nie może walczyć z tymi prawami, może ich tylko nienawidzić."

"Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic."

       Po "Opowieściach o pilocie Pirxie", które nie wzbudziły mojego zachwytu, z lekką obawą sięgałam po kolejną książkę Stanisława Lema. Raczkując od jakiegoś czasu w SF, wiedziałam, że jeżeli "Solaris", czyli klasyka gatunku, mi się nie spodoba (lub nie zrozumiem), krucho będzie z moim romansem z Lemem. Uczucie jednak rozkwita dalej. :) Książka wciągnęła mnie niesamowicie, nawet kilkustronicowe techniczne wywody mnie nie zraziły. Kolejny raz były dla mnie dowodem potęgi wyobraźni pisarza.
       Autorzy kilku przeczytanych przeze mnie recenzji zdradzali bardzo wiele istotnych wątków z fabuły. Ja, zaczynając lekturę, nie miałam pojęcia, o czym jest, dlatego wam też nie będę psuć niespodzianki i ograniczę się do minimum. A więc, na planetę Solaris, przez dziesięciolecia badaną przez ludzi, przybywa solarysta i psycholog - Kris. Stację badawczą zastaje w kompletnym chaosie. Jeden pracownik popełnia samobójstwo, pozostali zachowują się dziwacznie i niezrozumiale. Okazuje się, że jego wizyta, która miała być rutynową pracą, przemienia się w tajemniczą, sentymentalno-psychologiczną przygodę. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, Krisa odwiedza niesamowity gość z przeszłości. Ktoś, kto nie ma prawa w ogóle istnieć.
       "Solaris" pokazuje nam małość człowieka wobec zagadkowej planety, której jedynym mieszkańcem jest ocean. Nie jest on jednak zwykłą wodą, jest twórcą i niepojętym bytem. W nosie ma ludzką potrzebę Kontaktu, płata więc figle, nie daje się okiełznać ani wpisać w logiczne ziemskie teorie. Jest niewdzięcznym obiektem wszelkich eksperymentów. A może ostatecznie to człowiek nim był?

       Usilnie odradzam film osobom, które dotąd nie czytały książki lub nie polubiły się z Lemem. Ta wpadka w kinematografii na pewno ich nie zachęci do lektury. Wręcz przeciwnie. Ślubny przespał większość. Bardzo słaba ekranizacja. Przede mną jeszcze radziecka wersja A. Tarkowskiego z 1972 roku, może będzie lepsza.

10 komentarzy:

  1. Książki nie czytałam, ale mam ją w planach na najbliższe miesiące. Bardzo interesująca tematyka, którą muszę zgłębić:). A co do filmu, to chyba go oglądałam, ale pewna nie jestem.
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zatem czekam na Twoje wrażenia. :)
    I wcale się nie dziwię, że nie pamiętasz, czy oglądałaś film. Nie jest wart zapamiętania, sama mam zamiar szybko o nim zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co prawda, to prawda. Ale mnie nawet ta Tarkowskiego nie przypadła do gustu. Wolę książkę. Tak swoją drogą niezły zbieg okoliczności, sama mam przed sobą zrecenzowanie Solaris, wahałam się dzisiaj między książką Lema a Łowcą Androidów. Lem jeszcze poczeka... :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. No to już mnie ciekawość zżera, co tam napiszesz o Solaris. :)
    A wersję Tarkowskiego chyba sobie jednak podaruję, skoro twierdzisz, że kiepska. Szkoda czasu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze nie teraz, na razie że tak powiem, fruwam w innych klimatach. A co do Tarkowskiego, hm... Nie powiedziałabym że zła, po prostu akurat ja inaczej widzę w wyobraźni fabułę tej książki. Jak na razie żaden twórca fantastyki idealnie nie wpasował się w moje wyobrażenie, jestem chyba zbyt wymagająca, ale nie tracę nadziei. Pamiętam jak zawiodłam się na Władcy Pierścieni, chodzi mi o film. Z jednej strony widziałam w kinie wszystkie części i podobało mi się, ale jednocześnie stale kłuło mnie, że Jackson zmienia wątki i jeszcze śmie twierdzić, że trzymał się stricte oryginału. Ale ok, mniejsza o detale. Solaris to jedna z moich ulubionych książek Lema, za którą bije mu pokłony do ziemi jako wierny wyznawca, chciałabym jednak żeby ktoś - kiedyś sfilmował choćby mały skrawek Cyberiady, mojej lemowskiej biblii ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Basiu, nie jesteś wcale wymagająca, wiadomo, że każdy ma inną wyobraźnię i większość czytelników zawsze będzie nie do końca zadowolona. Grunt, że twórcy filmowi starają się nam dogodzić. W przypadku Solaris poszli kompletnie na łatwiznę, wzięli na warsztat Krisa i Harey, oprawili to w koszmarnie dołującą muzykę, i zupełnie zapomnieli o oceanie. A tak byłam ciekawa, jak przedstawią mimoidy i inne twory. :/ Cóż, musi mi wystarczyć własna głowa. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No to teraz już wiesz jak to jest żyć życiem i przygodami zmyślonych przez siebie bohaterów ;) Samemu trzeba wszędzie wokoło szukać choćby zarysu tego, co widzi nasze wewnętrzne Ja. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Co racja, to racja. :)
    A z tymi truskawkami w moim przypadku to jest zagadka. Niedawno miałam robione testy pokarmowe i nie wykazały uczulenia na truskawki. Wnioskuję, że to przez chemię, ale kto wie, kapryśne alergiczne ciała lubią płatać figle. Pozdrawiam radośnie, szykując się do wyjazdu na wieś, do domku z ogródkiem. :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Tarkowski nakręcił adaptację, nie jest to ekranizacja, więc nie nastawiaj się na to. Film jest czysto filozoficznym traktatem w stylu Andrieja, pochyleniem się nad wspomnieniem jako takim, nad rodziną, kwestią winy i odkupienia. Piękny i bardzo poetycki (typowy dla tego reżysera) film, jednak nie ma wiele wspólnego z książką, wg mnie i nie tylko, jednym z największych arcydzieł literatury polskiej. Cieszę się, że kolejna osoba pisze o Lemie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja też cieszę się, że czytam Lema i piszę o tym. Wiele traciłam, utrzymując się w przeświadczeniu, że SF nie dla mnie, ale to już mam za sobą.
    Dziękuję za informacje o filmie, co prawda już zrezygnowałam z niego, muszę jednak przyznać, że zachęciłaś mnie, pisząc, że jest piękny. Może jednak się zdecyduję.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.