niedziela, 7 marca 2010

„Mechaniczna pomarańcza” Anthony Burgess

Wydawnictwo vis-s-vis/Etiuda, Kraków 2004

Człowiek niezdolny wybierać to już nie człowiek.

       Jeszcze nigdy mi się to nie przytrafiło. Przeczytałam książkę, po czym z rozbiegu i na fali zachwytu zabrałam się za nią od początku. „Mechaniczna pomarańcza” to dzieło rewelacyjne, a Anthony Burgess to geniusz, ale dość nietypowy. Bo "Mechaniczną pomarańczę" można pokochać lub znienawidzić. Przy „Umiłowanej” napisałam, że powinna być obowiązkową lekturą szkolną, teraz śmiem stwierdzić, że „Mechaniczna pomarańcza” powinna być dozwolona od lat 18. Nie dziwię się, że przez wiele lat była w Polsce poddana cenzurze, a i film pod tym względem swoje przeszedł.
       Na początku jej nienawidziłam. TŻ mi świadkiem jak wściekła zamykałam książkę, gotowa walnąć nią o ścianę. Pierwsze strony to droga przez mękę. Później wszystko się zmienia mimowolnie, nieświadomie i właśnie na tym, moim zdaniem, polega geniusz autora.
       Zacznijmy jednak od najważniejszego. Bohaterem książki jest 15-letni Alex, który ma na swoim koncie wielokrotne łamanie prawa, poprawczaki i kuratora na karku. Jest to osobnik zepsuty do szpiku kości, okrutny, rozbestwiony, gardzący rodzicami, kobietami, wszystkimi. Jego zajęcie to wieczorne z drużkami ekskursje na miasto, pobicia, kradzieże i gwałty. Upaja się tym równie ekstatycznie jak muzyką ulubionego Ludwiga van Beethovena. Ten zdegenerowany meloman, bez empatii i wyrzutów sumienia, jest jedynie przykładem wielu mu podobnych, którzy grasują w mieście (Londyn, Nowy Jork, równie dobrze mogłaby to być Warszawa). Policja jest bezradna, a ludzie zastraszeni. Ultra kuku i horror szoł to codzienność.
       Poczynania Alexa kończą się na resocjalizacji w wersji hardcore. Zostaje poddany procedurze, dzięki której staje się wolny od chęci czynienia zła. Najciekawsze jest jednak to, że pranie mózgu, które mu zgotowano, niesie za sobą etycznie wątpliwe konsekwencje. Pozbawiony wolności wyboru staje się „mechaniczną pomarańczą”. „Nakręcona pomarańcza” (bo taką wersję preferuje tłumacz) – słodycz, barwa, smak – może zostać zmechanizowana, zmanipulowana, stać się bezmyślnym automatem. Dodać można, że intencją autora było słowo „orang” w tytule (nie orange), czyli malajski „człowiek”.

       Na czym polega fenomen „Mechanicznej pomarańczy”? Przede wszystkim na lingwistycznej futurologii, którą zastosował Anthony Burgess. Na potrzebę książki stworzył on osobny język. Dołączył do języka angielskiego mnóstwo zapożyczeń rosyjskich, trochę niemieckich, dostosował do młodzieżowego żargonu, z czego wyszedł mix pełen neologizmów, kolokwializmów, barbaryzmów – istny przestępczy szwargot. Horror szoł. Tak jak wspomniałam, jest on nie do zniesienia w I części książki (a są trzy), ale jest to wynik celowej techniki autora, który w ten sposób chce odwrócić uwagę czytelnika od okropności bohaterów. A. Burgess buduje mur między „nami” a „nimi”. Narastająca niechęć powoli ustępuje wraz z końcem przemocy. To niesamowite jak początkowy rozdraz (irytacja, gniew) prowadzi do zafascynowania. Znienawidzony Alex, nazywający nas „braciszkami”, zaczyna przyciągać jak magnes do swojej opowieści. Jesteśmy wessani do jego obrzydliwego światka. Jego język staje się naszym, zaczynamy rozumieć, co do nas bredzi swym plugawym slangiem, a co najgorsze ślina na język nam przynosi jego słowa. Horror szoł. Czytając, czułam się jakbym była w świecie po części Masłowskiej, po części Gombrowicza. Warto podkreślić na zachętę, że poza brutalnymi scenami jest dużo humoru. Przy scenie, gdy Alex jest okładany „zgrzybiałymi grabkami próchniaków”, śmiałam się do łez.

       Co do filmu, tłumacz nie zostawia na nim suchej nitki. Według Roberta Stillera jest krótki i zwulgaryzowany, a pozbawienie go ostatniego rozdziału spłyca całą wymowę książki. Z tym ostatnim się nie zgodzę, gdyż ostatni rozdział wycięłabym nawet z samej książki. Bądź co bądź, film nakręcony przez Stanleya Kubrick jest kultowy i klimatyczny. Inaczej sobie pewne rzeczy wyobrażałam, ale cóż, każdy tworzy w głowie obrazy z książki na swój prywatny i niepowtarzalny sposób. Jedno jest pewne, nie warto oglądać filmu bez przeczytania książki.

P.S. Jeżeli ktoś uczył się kiedyś rosyjskiego, niech przeczyta wersję R – rosyjską. Jeżeli nie, może się sporo namęczyć. Wtedy do wyboru jest wersja A – angielska z angielskimi zapożyczeniami.

Próbka języka:

„Drewniak wziął się coś gulgotać, ułch yłch ołch, więc Georgie puścił to jego rozdziawione japsko i tylko razik mu przysunął tą swoją piąchą w pierścionkach, to ten stary chryk normalnie stęknął i od razu krew, coś pięknego, braciszkowie moi, po prostu horror szoł!”

„Jakiś drewniak w psiej obroży napisał, że jako sługa Boży i po głębokim przemyśleniu on uważa, że To Szatan Hula Po Tym Padole Łez i tak jakby się chytro zakrada w te młodziutkie niewinne ciała, i że to świat dorosłych jest temu winien przez te swoje wojny i bomby i absurdalność. No i git galant. Chyba on wie, co gada, skoro z niego ten zawodowy kapłon i bogusław? Czyli że do nas młodych i niewinnych malczyków nie można mieć o nic pretensji.”

„Facio łyknął na mnie tak jakby podejrzliwie i nie za oczeń mu coś ponrawiwszy się, ale milczał, bo już wiedział że morda i ani gu gu, a maciocha dała się w tak ustawszy jakby śmieszek, co to synu jedyny owocu mego żywota i te pe.”

„Byłem ja raz w Kaplicy Blokowej, bo niedziela rano i kapłon więzienny truł Słowo Boże. Moja robota była przygrywać na stereo, puszczać te zafajdane muzyki świętojebliwe przed i po i w trakcie również, jak piali hymniszcza.” „Ja dla każdego jestem przyjacielem z wyjątkiem wrogów.”

6 komentarzy:

  1. Agatoris, fantastyczna recenzja. Czytałam książkę i oglądałam ekranizację (w atmosferze awangardowej konspiracji niemalże w akademiku na studiach). przyznaję, że miałam podobne odczucia, to znaczy szarpały mną liczne sprzeczności, od negacji, zniesmaczenia, poprzez ciekawość, a wręcz fascynację. Myślę, że Masłowskiej daleko do fenomenu tej powieści. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, Masłowskiej oczywiście daleko do "Mechanicznej pomarańczy", wiadomo jednak na kim się wzoruje.
    Myślę, że na fenomen tej książki składają się właśnie te sprzeczności. Być zniesmaczonym i brnąć w lekturę dalej i dalej - to oryginalne doświadczenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trafnie ujęta zarówno powieść, jak i ekranizacja. O Masłowskiej oczywiście nie zamierzam dyskutować, ale o Mechanicznej Pomarańczy mogłabym tygodniami... Niestety nie mam egzemplarza książki, a żałuję, bo natchnęłaś mnie do ponownej lektury, ale z pewnością obejrzę film, który leży sobie na półeczce pośród mlecznych krów... ;] Już pędzę, czeguś naszła mnie ochota na szklaneczkę mleczka!

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że na Was książka zrobiła równie pozytywne wrażenie. W swoim bliskim otoczeniu nie znalazłam osoby, która podzielałaby moje zdanie :/
    Anhelli, stakan mleczka to po nastojaszczy samo zdrowie!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak sobie skaczę po Twoich starych postach i muszę powiedzieć, że zachęciłaś mnie do tej książki. Słyszałem o niej, bo kto nie słyszał, obejrzałem nawet kiedyś fragment filmu Kubricka, ale nie zdawałem sobie sprawy, że to jest w ten sposób napisane. I te dwa warianty tłumaczenia, to jest coś absolutnie wg mnie godnego pochwały. Czy sam tekst jest długi?

    OdpowiedzUsuń
  6. Stephendedalus, witam u mnie :)
    Bardzo się cieszę, że zachęciłam do lektury. Naprawdę warto ją przeczytać, myślę, że dla moli książkowych to obowiązkowa pozycja. Aczkolwiek, nie każdemu się podoba właśnie przez ten specyficzny język i wszechobecną brutalność. Trzeba mieć też cierpliwość, by co rusz zaglądać do słowniczka z tyłu książki. Nie jest długa, trochę ponad 200 stron.
    Mimo utrudnień jednak wszystkim polecam. Sama poluję na wersję angielską.
    Dziękuję za odwiedziny :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.