czwartek, 22 kwietnia 2010

„Smażone zielone pomidory” Fannie Flagg

Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2008

„Serce może pęknąć, ale i tak bije dalej.”

       Czytając „Smażone zielone pomidory” zastanawiałam się, czy będę w stanie coś o tej książce dodać od siebie po tym, jak znaczna większość na fali zachwytu powiedziała już chyba wszystko. Nadal wydaje mi się, że mogę jedynie przestrzec osoby, które już widziały film przed nadmiernym podekscytowaniem związanym z lekturą. Czuję pewien zawód. Nie dotyczy on jednak książki jako takiej.
       Czy nie macie tak, że gdy przeczytacie książkę, a potem obejrzycie film, to jest on rozczarowaniem, natomiast w odwrotnej sytuacji to książka wydaje się być zawodem? U mnie zadziałała ta prawidłowość. Film widziałam jakiś rok temu, teraz przeczytałam książkę i wydaje mi się, że to w pewnym stopniu upośledziło moją wyobraźnię. Nie potrafiłam się wybić ponad to, co obejrzałam. Moja swobodna kreacja została ograniczona. Nie wiem dokładnie skąd takie wrażenie. Może dlatego, że film był po prostu świetny, w idealny sposób oddał charakter powieści, szczególnie jej ciepły klimat. Może oczekiwałam od książki, że będzie lepsza od filmu, a gdy poczułam, iż wartość obydwu jest porównywalna, odczułam zawód? Mniejsza o to. Książka jest naprawdę dobra i nie sposób się przy niej nudzić. Poprzez niebanalną narrację poznajemy losy wielu bohaterów na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Ich różnorodność i sposób przedstawiania to ogromny atut „Smażonych zielonych pomidorów”. Przygody, radości, smutki – wszystkie te wzruszające momenty łączą się z jednym, jakże wyjątkowym miejscem - Kawiarnią Whistle Stop, której niepowtarzalna atmosfera wciąga, aż można stracić poczucie czasu.

„Biedni ludzie są dobrzy – poza tymi, którzy są źli... Bo ci zostaną źli, nawet gdyby stali się bogaci.”

       Wśród bogatych losów bohaterów zabrakło mi jednak wątków z życiorysu wspominającej Ninny. Zapomniała o sobie, tak jakby jej życie nie było równie interesujące i inspirujące. A przecież była cudowną i dzielną kobietą, którą każdy z nas chciałby jako przyjaciółkę. Przyciąga nas równie mocno jak słuchającą jej opowieści Evelyn. Tej ostatniej możemy pozazdrościć takiej przyjaźni, która - mimo krótkiego trwania - zmieniła jej życie na dobre. Evelyn odnajduje własną wartość, bierze sprawy w swoje ręce, by odetchnąć pełną piersią.

       Najprzyjemniejszy w książce jest humor. :) Błahość i cukierkowość jest jednak pozorna. Nie brakuje poważnych tematów, mamy na przykład wątek kryminalny czy rasistowski.

„Boją się jak cholera siedzieć koło czarnucha i jeść przy nim, a zjadają jajka, które wychodzą kurze prosto z tyłka.”

Ale najbardziej zaintrygował mnie wątek miłosny, czyli owiany tajemnicą związek dwóch kobiet, który poznajemy od strony przyjaźni, oddania i zaufania. Ile takich historii można by napisać? Liczba nie do ogarnięcia. Ile buntowniczych chłopczyc, jak Idgie, chodzi po ziemi, delikatnych i zarazem silnych Ruth, szukających swego „ja” Evelyn? Blisko nas są ich tysiące, mijamy je na ulicy, siadają obok nas w autobusie, rozmawiamy z nimi w szkole, pracy, na ulicy...

Poruszył mnie także motyw przemijania. Chwilami mnie aż zatykało, podobnie jak zatyka, gdy coś w życiu odchodzi bezpowrotnie. Dzieciństwo, młodość, studia... Każdy etap - bez względu na to jak przyjemny - jest wyjątkowy i nieodwracalny. Do nieuchronnego upływu czasu trzeba jednak podejść z godnością. Jesteśmy wobec tego bezradni. „Smażone zielone pomidory” uzmysłowiły mi to, o czym często zapominamy: by doceniać każdego dnia chwile, które są nam dane, ludzi, którzy są blisko nas, miejsca, w których możemy być.
Ale póki jesteśmy: „Tak długo jak pamiętamy o ludziach, oni żyją.”

10 komentarzy:

  1. Filmu nie oglądałam, a i tak ta książka nie zrobiła na mnie wrażenia wielkiego :) Fajnie się czytało, czując taką sielskość w powietrzu bym rzekła, ale bez fajerwerków :), a może to też dlatego, że najpierw czytałam "Boskie sekrety siostrzanego stowarzyszenia Ya-ya" i miałam za duże oczekiwania?! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś chyba jest w tych wygórowanych oczekiwaniach :/ Mimo wszystko, wspomniana przez Ciebie "sielskość" sprawia, że książka jest naprawdę wyjątkowa, można by rzec "czuje się ją".
    Miłego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj :)

    A ja wierzę, że o dobrej książce, filmie, muzyce, etc, można mówić, pisać bez końca. To nie są Igrzyska, każdy ma prawo wyrazić swój zachwyt lub zawód, każdy ma prawo powiedzieć, co czuje. W przeciwieństwie do wielu, nie łączę w bezwzględną całość książki i filmu. Chyba można rzec, że wzajemnie się uzupełniają. Możesz mi wierzyć, że nie wszystko w filmie przyjęłam za pewnik, tak samo jak nie wszystko w książce podobało mi się bez szemrania. Ale mam niestety do Fannie dość matczyny stosunek - jeśli mogę się tak wyrazić - po prostu ją uwielbiam i bez względu na potknięcia i braki, wciąż jest jedną z moich ulubionych pisarek. Do jej książek uwielbiam wracać i tylko to się liczy :)

    A film, to inna historia... Pierwszy raz widziałam go w 1 połowie lat 90'. Niesamowite przeżycie; na pewien czas zamieniłam się w Idgie. Ale był ubaw! Tylko pszczół boję się do dzisiaj... Za to obżeram się miodem ;D

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Anhelli, czyżbyś próbowała zaklinać pszczoły? Ja się ich od zawsze panicznie boję, za to - podobnie jak Ty - uwielbiam miód, litrowy słój starcza u mnie w domu na miesiąc, góra dwa. Niedługo zacznę bzyczeć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Miód jest słodyczą, którą dają nam bogowie, aby osłodzić nam życie :) Bzy bzy!

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie oglądałam ani filmu ani nie czytałam książki. Miałam na to ochotę, jednakże pewna negatywna opinia zniechęciła mnie skutecznie. Twoja recenzja narobiła mi znów mętliku w głowie i chyba jednak w końcu się skuszę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Magiczna Książko :) skuś się koniecznie, bo naprawdę warto. Tylko najpierw przeczytaj książkę, a dopiero potem sięgnij po film. Jak już pisałam powyżej, odwrotna kolejność nie jest zbyt dobrym rozwiązaniem. Mam nadzieję, że niebawem przeczytam u Ciebie na blogu opinię o "Smażonych zielonych pomidorach" :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie zaczęłam po raz enty czytać do snu Smażone zielone pomidorki... Zawsze jak mam chandrę pomagają jak nic!

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. pewno równie dobrze smakują jak pomagają :) próbowałaś? rozglądałam się za zielonymi pomidorami, ale same czerwone w sklepach, a to chyba nie to samo :/

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.