wtorek, 25 maja 2010

„Ostatnie historie” Olga Tokarczuk

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004

„W jaki sposób ludzie mogą sami siebie obserwować? Kto w nich patrzy i na kogo patrzy? Które jest naprawdę tym, co się nazywa „ja” – to, które patrzy, czy to które jest obserwowane?”

       „Ostatnie historie” to moja druga książka Olgi Tokarczuk i z pewnością nie ostatnia, aczkolwiek zanim zabiorę się za następną, odczekam swoje. Nie była to łatwa lektura, przyjemna też nie do końca. Wprowadziła mnie w dość ponury nastrój, czytałam przygnębiona, choć oczarowana językiem. Czy to dobrze? Chyba o to chodzi w czytaniu, by wzbudzało emocje, zwłaszcza gdy niewiele o nich czytamy na kartach książki.
       „Ostatnie historie” to swego rodzaju saga. Mamy babkę, córkę i wnuczkę. Każdej poświęcona jest jedna część książki i każda z tych części mogłaby należeć do innej powieści, stąd można by rzec, że to antysaga. Deficyt emocji w „Ostatnich historiach” doskwierał mi najmocniej. Trzy kobiety, trzy pokolenia, krew w krew – niby nierozerwalna więź. Tymczasem okazują się być sobie zupełnie obce, obojętne, beznamiętne. Babka nie kocha córki, ta być może swojej. Wydaje się, że jedynie ostatnia ma szansę skończyć to smutne koło niedostatku rodzicielskiej miłości, może symbolem tego jest w kolejnym pokoleniu chłopiec? Optymizmem jednak nie wieje.

„Gdyby tak można odmłodzić człowieka, jak drzewo. Ściąć z niego złe wspomnienia, zeskrobać cały ból, wszelkie rozczarowania, jak martwą tkankę; poobcinać błędy, głupie decyzje, pomyłki, prześwietlić myśli. I żeby można to było robić po każdej zimie, żeby się w nowy rok wchodziło czystym i niewinnym. Wiadomo przecież – któraś z kolejnych zim nas zabije.”

       W wyraźny sposób obserwujemy zachwianą ciągłość pokoleń i dołującą ułomność instytucji zwanej rodziną. Jedyne, co jest im namacalnie wspólne to przekazywana umiejętność odszukiwania i obserwowania gwiazd. Chociaż może także dziedziczna skłonność do porażek w związkach międzyludzkich, zwłaszcza z mężczyznami. Samotność, zawieszenie, niepewność, starość. Życie okazuje się być zupełnie inne niż chciały.

„Zawsze musiało pojawić się coś zaskakującego, nieprzewidywalnego. To w istocie były dwa życia. Jedno – wyobrażenie tego, co ma się zdążyć, jak ma być, wyobrażenie wcale nie fantastyczne, nie wyssane z palca, ale wynik długiej i ciężkiej nauki: studiowanie podręczników, słuchanie opowieści ludzi, oglądanie filmów i dzienników. Tak powinno być, tak dzieje się u innych ludzi, a ponieważ niczym nie różni się od innych, ta wersja powinna dotyczyć także i mnie, jest to wizja już zawczasu przeżyta i zinterpretowana, zrozumiana i włączona do archiwum tego, co nigdy się nie zdarzyło.”

       Chyba normą jest, że u Tokarczuk pojawia się wątek podróży i szukania własnego domu. Zaczyna się od babki, która wykorzeniona z własnej ojczyzny nie może zaznać pełni spokoju. Dalej, Ida i Maja podróżują zawodowo – ciałem i duchem – bo ich serca ciągle nie mogą znaleźć swojego miejsca na ziemi. Każda za czymś tęskni i czegoś szuka. Ich domem jest droga.

„A podróż nie jest linią, która łączy dwa punkty w przestrzeni – to inny wymiar, to stan.”

       Gdybym miała wybrać najlepszą część książki, zdecydowanie postawiłabym na drugą, która przedstawia całe bogactwo życia babki, Paraskewii, choć jest postacią, która najbardziej mnie odpychała, nigdy bym jej nie polubiła. Jest to mądra starowinka, która wiele w życiu przeszła (kolejny powtarzający się motyw prześladowań; historyczna wrażliwość Tokarczuk to ogromny plus jej prozy), przeraża jednak brakiem uczuć, wyrachowaniem, oziębłością i niezrozumiałą obojętnością wobec śmierci bliskiej osoby. „Bawię się cały czas.” – przyznaje nad zmarłym mężem. Ale czy każdy musi myśleć i odczuwać śmierć tak jak my?
       A skoro już o śmierci, która ma być wątkiem przewodnim książki – jestem pozytywnie zaskoczona. Spodziewałam się moralizowania, tymczasem śmierć, z którą się spotykają bohaterki, ma zupełnie inny wymiar. Można do niej podejść nawet z przymrużeniem oka.

„Wszyscy umrzemy i powinniśmy się na to przygotować, powinniśmy powołać stowarzyszenia wspierające umieranie i ufundować szkoły, aby się tego nauczyć, żeby chociaż ten ostatni raz w życiu nie popełnić już błędu. Należałoby to ćwiczyć na lekcjach wuefu, jak umierać, jak osuwać się łagodnie w ciemność, jak tracić przytomność i jak schludnie wyglądać w trumnie.”

       Osobom fascynującym się podróżami z pewnością spodoba się ostatnia cześć, która rozgrywa się w egzotycznej scenerii. Można się zatracić, marząc o ciepłym piasku i lazurowej wodzie. Jednak pod względem pomysłu jest to dla mnie najsłabsza część.
       „Ostatnie historie” to ciężka lektura, zmuszająca do myślenia i często zmierzenia się z własnymi słabościami i demonami. Warto po nią sięgnąć dla samych mądrości, o:

„Myśl o własnej śmierci jest dobra, cierpko słodka jak młody agrest, jak pierwsze jabłka.”

„Nic nie może się zacząć ani skończyć naprawdę, dopóki kropki nad dniem nie postawi sen.”

„Kto nie widzi szczegółów, nic nie wie. A kto nic nie wie, mimowolnie robi się okrutny.”

„Nie powinno się wierzyć zdjęciom – sugerują, że czas pozbawia ludzi siebie samych, że tnie nasze życie na małe kawałki i maceruje tym samym nasze dusze. Że w ten sposób tracimy siebie część po części. A przecież – tak myślę – dojść do końca jest zebraniem wszystkiego w garść, ujęciem w jedną małą kolekcję chwil życia. Nie żadną stratą, a wręcz przeciwnie – odnalezieniem tego, co wydawało się pogubione.”

9 komentarzy:

  1. średnio lubię Tokarczuk, także zastanowię się nad tą pozycją jeszcze

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli ktoś nie przepada za Tokarczuk, to raczej po tej pozycji jej nie polubi, no chyba, że śledzi temat śmierci lub musi się z nią zmierzyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam tę książkę na początku studiów i podobnie jak ty ciężko mi się ją czytało. Ale bynajmniej nie z powodu pisarskich umiejętności Olgi, tylko właśnie ze względu na tę trudną tematykę. To zdecydowanie najsmutniejsza książka tej autorki i raczej nie poleciłabym jej osobom o melancholijnym usposobieniu. Dobrze jednak ją znać, gdy ma się w planach odyseję z panią Tokarczuk. Masz rację, teraz lepiej sobie troszkę odpocznij, bo z Olgą nie można przesadzać. Każda jej książka odwołuje nas do innego świata pozazmysłowego, należy na spokojnie ją przetrawić i wyciągnąć odpowiednie dla nas wnioski.

    Pozdrawiam bardzo ciepło, kolejną fankę Olgi Tokarczuk :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Anhelli, dzięki Tobie zaczęłam tę pozazmysłową odyseję :) Jeżeli "Ostatnie historie" są w niej najsmutniejsze, to cieszę się, że mam je za sobą jako osoba o melancholijnym usposobieniu :/ Na półeczce już czeka "Prawiek...", ale najpierw przetrawię :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Agatoris, tej książki nie czytałam, ale już narobiłaś mi apetytu na lekturę. Piękne cytaty, a te rozważania o umieraniu... mnie urzekły. I bardzo zaciekawiły mnie Twoje spostrzeżenia, m.in. dotyczące wartości każdej z trzech części książki. Odnoszę wrażenie, że ta powieść to będzie kolejna fascynująca podróż literacka. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jolu, "Ostatnie historie" to trudna lektura dla wytrwałych czytelników. Wiem, że przez kilka pozycji Tokarczuk przebrnęłaś, wiec ta nie będzie już dla Ciebie tak ciężka (jak dla mnie - początkującej). Zatem zapraszam do tej fascynującej podróży :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O tej książce O.Tokarczuk jeszcze nie słyszałam, a jestem dopiero po lekturze jeden i napewno nie ostatniej :) Myślę, że normą u Tokarczuk nie jest sama podróż, ale poszukiwanie siebie, tego prawdziwego ja! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. W rzeczy samej Patrycjo Antonino. Dziękuję za odwiedziny i również pozdrawiam dziecko kwiatu w betonowej dżungli :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetna okładka. Fabuła też ciekawa. Zapraszam do mnie ;D [www.ksiazki-meme.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.