wtorek, 4 maja 2010

„Zbudź się szkoda dnia” Anna Quindlen

Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2007

       Osoby, które posiadają telewizor, może się orientują, że w środowe wieczory w Programie I puszczane są od lat filmy z serii „Okruchy życia”. Na zestaw ów dla garkotłuków składają się filmy o równie nieinteresująco brzmiących tytułach: „Mój mąż ma kochankę”, „Dopadło mnie jo-jo”, „Niewdzięczne dziecko”, „Menopauza... i co dalej?”. Wszystkie są do siebie podobne, dosłownie na jedno kopyto, flaki z olejem. „Zbudź się, szkoda dnia”, czyli - jak już się domyślacie - książka, którą wszyscy powinni omijać szerokim łukiem, to idealna podstawa pod scenariusz do „Okruchów życia”. Teraz powinno paść pytanie: To po kiego grzyba to czytałaś? Więc opowiadam: Jak odmówić teściowej, która zachwycona po lekturze wciska taki gniot? Pytanie retoryczne?
       Anna Quindlen, jak informuje okładka, jest bestsellerową pisarka amerykańską. Jest nawet laureatką nagrody Pulitzera, tyle tylko, że za cykl felietonów. Dowiedzieć się też można, iż „Zbudź się, szkoda dnia” to uchwycone okiem reporterki społeczne niuanse i zwyczaje Manhattanu. I jest to jedyne zdanie zgodne z prawdą. Albowiem: nie zasmakowałam „dobrej literatury na światowym poziomie”, nie ma „wyrazistej akcji” (no może ostatnie 50 stron z ponad 330), nie ma „pierwszorzędnej prozy”, „humoru gwarantowanego” (dobre sobie!), nie jest to żadne „wybitne pisarskie osiągnięcie”.
       Książka opowiada o perypetiach dwóch sióstr po 40-ce. Pierwsza - sławna i bogata prezenterka telewizyjna, druga - w jej cieniu, skromna działaczka społeczna o wielkim sercu. Pierwszej wali się życie, gdy gościa na wizji nazywa „skur.....”, druga ją wspiera. Pierwszą zostawia mąż, druga zaciąża w wieku 43 lat (eh!). Czemu towarzyszy narzekanie na pęd ku karierze, brutalny świat mediów i pieniędzy. Takie tam nudy na pudy w połączeniu z tandetnym moralizowaniem. Wszystko naciągane, przewidywalne aż do bólu i te ciągnące się w nieskończoność, nić niewnoszące dygresje, opowiastki z przeszłości :/
       Dawno się tak nie męczyłam nad książką.

7 komentarzy:

  1. A to Cię teściowa zakręciła. :) Faktycznie, z tego, co napisałaś, wynika jasno, że książka składa się z samych schematów. Już skontrastowanie postaci dwóch sióstr nie wydaje się niczym odkrywczym. I nawet dalej nie mam ochoty się zagłębiać. :) Pozdrawiam z nocą we włosach. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Jolu, Nocny Marku :) Już nawet się nie przejmuję, że straciłam czas na to badziewie, najgorsze, że mogę w przyszłości znowu zostać obdarowana taką miernotą :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Doskonale cię rozumiem. I dlatego waham się od lat z własną radosną twórczością, aby któregoś dnia nie przeczytać o samej sobie takiej recenzji. Świat w większości składa się z takich powtarzających się schematów, ludzkie życie jest banalne, aż do przesady, gdyż ludzie boją się wychodzić poza pewien gotowy zestaw pt: "Jak postępować w życiu", a kiedy przeciętna kobieta, żona, matka, zajechana pracowniczka, przychodzi wieczorem do domu i w końcu - jeśli - ma godzinkę lub dwie dla siebie, często wybiera to, co już zna, aby nie poczuć, broń boże, frustracji, że marzyła o czymś innym i tak jak innym kobietom w jej rodzinie, także jej się nie powiodło.
    Przyznaję, sama ostro jadę na te wszystkie Kalicińskie klony, ale w gruncie rzeczy książki te podtrzymują w milionach kobiet poczucie, że ich życie ma sens i bądź co bądź, dają im złudną nadzieję na jakieś małe, ale jednak, zmiany. Podczas gdy wielka literatura, ta naprawdę wybitna, przeważnie wykracza poza ich pojmowanie rzeczywistości, opisuje bohaterów tak nietuzinkowych, tak nierealnych, że aż przykro człowiekowi, gdy się z nimi porównuje. I to dlatego niektórym ludziom wystarczają takie książki, takie filmy, taki światopogląd. Nie tylko z niewiedzy, ale przeważnie, ze strachu...

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Och Anhelli, każdy tu wie, jak piszesz, że drzemie w Tobie talent i dam sobie rękę uciąć, że nie popełnisz nigdy takiego gniota. Oj nie! Co do ewentualnej krytyki, to wiesz, że akurat pod tym względem musisz mieć do tego dystans, bo w branży nie jest łatwo. Ale co ja Ci tu będę smęcić, sama dobrze wiesz.
    Co do literatury garkotłukowej, nic do niej nie mam, póki nie muszę jej czytać. Wiele podobnych książek przeczytam i wiem, że kobiety - o których wspomniałaś - odnajdują w nich to, co chcą, a że nas to po prostu nudzi - to inna historia. Dlatego dobrze, że takie książki się pojawiają i mobilizują w ogóle do czytania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaiste, zaiste... :)

    Pozdrawiam :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Niektóre książki oparte na schematach, koncentrujące się na znanych motywach czyta się mimo wszystko z przyjemnością. Nie jest to wybitna twórczość, ale z takiej lektury można czerpać pokrzepienie i siłę. Ja na przykład świetnie się bawiłam przy lekturze pierwszej książki Katarzyny Grocholi oraz pierwszej książki o Bridget Jones autorstwa Helen Fielding. Wszystko zależy od tego, jak są napisane. A Grocholi i Fielding nie zbywało na poczuciu humoru – mi się udzielił i po prostu śmiałam się w głos podczas czytania.
    Nie są to jednak takie całkiem nijakie książki. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie, wszystko zależy od tego, jak są napisane. A ta książka powyżej... ech szkoda słów. Sama przeczytałam swego czasu parę książek Grocholi, Bridget Jones nawet dwa razy, podobnie jak u Ciebie urzekł mnie humor. Miło czasami się pośmiać dla odmiany. Choć po sukcesie wspomnianych autorek ciężko w podobnej literaturze znaleźć coś oryginalnego . A może jednak, może się nie orientuję, bo po nie nie sięgam?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.