niedziela, 28 listopada 2010

„Miłość” Toni Morrison

Świat Książki, Warszawa 2005

„...wojna służy samotnym, a jest istną uciechą dla stukniętych.”

„Nienawiść, tak jak przyjaźń, wymaga czegoś więcej niż fizycznej obecności; wymaga inwencji i usilnych starań, inaczej zwiędnie.”

       Przyznam, że gdyby nie nazwisko noblistki, w życiu bym po tę książkę nie sięgnęła. Tytuł, nie tylko dla mnie, wygląda raczej odpychająco, śmierdzi romansidłem lub pseudointelektualnymi wywodami na temat relacji damsko-męskich. Nic bardziej mylnego. Jak już sugerują powyższe cytaty w książce „Miłość” na próżno szukać tego uczucia. A może jednak? Po lekturze wiem, że pozory mogą być bardzo mylące.
       „Miłość” to powieść psychologiczno-obyczajowa, z mistrzowsko odmalowanymi portretami bohaterów. Autorka poświęca każdemu „5 minut”, byśmy mogli go poznać i sami ocenić. Początkowo nic nie podpowiada, tylko opowiada. Reszta należy do nas. Na pierwszym planie dwie staruszki – Heed i Christine – zamieszkujące duży, opustoszały dom. Obie zacietrzewione, zgorzkniałe i pałające do siebie niespotykaną nienawiścią. Zdolne wydrapać sobie oczy, złe baby, które doprowadziły do upadku „dobrego człowieka”. Kimże był ten gagatek, niewiniątko?
       Początki powieści sięgają czasów przedwojennych. Wtedy to pan Cosey zaczął gromadzić pokaźny majątek. Jako właściciel świetnie prosperującego kurortu nadmorskiego był szanowany, choć przez niektórych znienawidzony. Czarnoskórzy rodacy z niechęcią patrzyli na jego rosnącą potęgę, chociaż niejednemu pomógł bardziej niż powinien. W książce jest też wiele wątków nawiązujących do historii wyzwolenia ludzi czarnej rasy z niewolnictwa w USA i ich dalszej walki o należyte miejsce w społeczeństwie.
       Pan Cosey był panem swojego losu. Podstarzałym panem swojego losu. Jego jedna decyzja zaważyła na całym życiu dwóch jedenastoletnich dziewczynek. Zmieniała je w piekiełko. A może one same do tego doprowadziły? Dotąd nierozłączne przyjaciółki wstąpiły na ponad półwieczną drogę wojny. Jedną poślubił, drugą, swoją wnuczkę, usunął ze swego życia. Obie musiały zbyt szybko dojrzeć. Odebrano im dzieciństwo, dom, niewinność. Stały się zazdrosne, zaborcze, chciwe, gotowe do zemsty i walki o swoje. Zalazły za skórę wszystkim, winiąc tylko siebie nawzajem. Po latach, schorowane i jedną nogą w grobie, gdy z kurortu została ruina, dalej toczyły batalię o testament po Cosey’u, który nawet długo po śmierci stał się przyczyną ich zguby.
       Powieść „Miłość” to smakowity kąsek, któremu towarzyszy ciągła ciekawość. Autorka powoli rozkłada karty przeszłości, by dobrnąć do ostatecznego punktu w teraźniejszości. Rozpatrywanie motywacji obydwu bohaterek, ich bolączek, dobrych i złych stron, było zajmujące. Szkoda, że to tylko 230 stron.

9 komentarzy:

  1. Przed chwilą czytałam recenzję u Kaś ;) Książka od dawna czeka na półce. Ale skoro obie zachęcacie, to może wreszcie się za nią zabiorę.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja mam wrażenie, że to książka zupełnie nie dla mnie - ile by jej osób nie polecało i ile nazwisk nie zachęcało :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, jakiż uroczy obrazek prezentuje się na górze :)) Uroczo!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ultramaryno, zachęcam gorąco. Połkniesz "Miłość" na raz, góra dwa. A myślę, że warto, bo to naprawdę oryginalna książka.
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Futbolowa, a może to przez ten tytuł? Nie mam w zwyczaju naciskać, bo wiem, jak cenny jest nasz czas.
    Dziękuję! Na dole obrazek też niczego sobie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Długo dałaś sobie czekać na nową recenzję :) I jakie tutaj zmiany zaszły.

    Bardzo ciekawie i orginalnie, chociaż nie wiem, czy na pewno dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. O, tak. Ten remont był mi bardzo potrzebny :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ależ zrobiło się tu jasno, och, ach, ajajaj! Kotek rozbrajający, słowo daję - zarówno ten przed łzawą szybką, jak i ten okryty książką... No i motylllkiii! :) Nie czytałam jeszcze tej książki a więc wszystko przede mną. Na razie jednak romansuje z Dickensem, postanowiłam przeczytać raz jeszcze Davidka a potem może jeszcze sięgnę po Opowieść Wigilijną ;) W sam raz na koniec roku, dlatego "Miłość" zostawię sobie na przyszłe miesiące... Za dużo wzruszeń mogłoby mnie kosztować życie, ech ;) Aż mnie skręca przy czytaniu Copperfielda, mam ochotę kogoś udusić a przynajmniej wytarmosić. Zawsze tak mam przy tego rodzaju opowieściach. Za dobrze znam i współodczuwam przeżycia tychże bohaterów :( No ale nic to, jak mawiał imć Wołodyjowski. Bez Dickensa świat literacki byłby ubogi i skarlały.

    Podoba mi się zmiana wystroju, uwielbiam zmiany :)) Pozdrawiam cieplutko :) :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Basieńko, cieszę się, że zmiany Ci się podobają. Musisz wiedzieć, że nastąpiły dzięki Tobie :) Tak u siebie szalałaś ze zmianami, że w końcu się zabrałam za swój pokoik. Przytłaczały mnie te ciemne barwy do tego stopnia, iż zapragnęłam prostej, zimowej bieli. Co najważniejsze, godzinami oglądałam obrazki ze stron z Twoich Inspiracji. Miałaś rację, niesamowicie wpływają na wyobraźnię. Znalazłam takie cudeńka, że co tydzień mogłabym zmieniać zdjęcie główne :D A że blog jest dla mnie/autorki, jak ostatnio wspomniałaś u siebie, będę radować oczy ślicznymi sierściuchami :)
    Też mnie skręcało przy czytaniu „Dawida C.”, ale to bardzo dobrze o nas świadczy. Skoro masz ochotę za jakiś czas dalej współodczuwać, polecam najpierw „Umiłowaną” Toni M., wedle mnie lepsza niż „Miłość. A ekranizacja niesamowita.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.