środa, 29 lipca 2009

„Katoniela” Ewa Madeyska


Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007

Świetna książka! Powaliła mnie na kolana. Jest brutalna, poruszająca, choć miejscami przesadzona. Jeżeli tak miałoby wyglądać prawdziwe oblicze polskiego katolicyzmu, to straciłabym wiarę w Polaków. Odpychająca postać Totalnego – odrażającego hipokryty – wzbudza w mnie niesmak i wściekłość. Aż ciarki przechodzą na samą myśl, że w katolickim domu, w katolickiej sypialni dzieją się takie rzeczy. Gdzie kobieta, która „podtrzymuje domowe ognisko”, ma urządzone piekło na ziemi, jest zniewolona i upodlona.
Co do głównej bohaterki, budzi szacunek i współczucie, jako ofiara zakłamanego społeczeństwa. Jednak dla mnie, osobiście, Aniela to, za przeproszeniem, „głupia gęś”, która w autodestrukcyjny i masochistyczny sposób układa sobie życie. Mogła uciec, ale – i tu wątek naciągany – została. Dokonała fatalnego wyboru i na domiar złego została „ukarana”, choć by nie brzmiało to dewocyjno-bogobojnie, dotknięta w sposób najgorszy z możliwych.

„Była katoliczką. Wyboru wyznania dokonali za nią rodzice, a za nich ich rodzice, a za nich, i tak dalej.”

„Przekonała się – Bóg pokiwał siódmym odwiecznym paluchem, który później włożył w metafizyczny nos. Stwórca rozmyślnie pozwalał sobie na brak pośpiechu. Wiedział, że nie ma zbrodni bez kary, że Jego nierychliwość jest wprost proporcjonalna do sprawiedliwości, bo jak Aniela Bogu, tak Bóg Anieli...”

„Spodnie żadną miarą nie wchodziły w rachubę. (...)
- Czy ty widziałaś, żeby Matka Boża chodziła w spodniach? – odpowiedziała matka.
- A czy ty widziałaś, żeby Matka Boża w ogóle chodziła? - odrzekła Aniela (...)
- A na świętych obrazkach jest tylko w sukniach. Nosić spodnie w niedzielę to grzech!”

„Niebłogoslawieni ubodzy duchem, wyśpiewała cicho, albowiem im mniej mają, tym mniej się spodziewają, więc nie nasycaj mnie, Boże, wewnętrznym bogactwem, bo i tak go nie przyjmę, schowaj metafizyczne krówki, transcendentne ciągutki, bo i tak je wyrzygam.
Niebłogosławieni, którzy się smucą, albowiem nie potrafisz ich pocieszyć, więc zrozum moją wściekłość, mój gniew i na smutek niezgodę, i zrozum, że mam dość tego smutku, który jest zawsze pojedynczy i nie dzielony, choć powinien być dzielony, bo kurewskie, małżeńskie równanie powinno dzielić się na dwa.”

„Niebłogosławieni czystego serca, albowiem i tak zabierasz ich do siebie, zawsze za wcześnie, zawsze nie w porę, zabierasz do nieba swojego...”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.