środa, 28 lipca 2010

„Moralny nieład” Margaret Atwood

Wydawnictwo Znak, Kraków 2008

       Czuję się oszukana. Po lekturze „Opowieści Podręcznej” - którą uważam za jedną z najlepszych książek, jakie czytałam - spodziewałam się czegoś więcej. Mamy nazwisko, zachęcający tytuł i przykuwającą uwagę okładkę. Zapowiada się naprawdę ciekawie, tymczasem w środku wieje nudą. Cała ta złudna otoczka to zwykły chwyt marketingowy. Gołe piersi – jak one się mają do treści? Moralny nieład? Phi! Niby gdzie? Jeżeli to ma być moralny nieład, to nie wiem, jak powinna się nazywać „Nana” czy „Nieznośna lekkość bytu”?
       Wiem, że jadę po książce jak po łysej kobyle. Może to przez zawód, gdyż nastawiłam się na kolejne arcydzieło. Czy warto czytać? Fani Margaret Atwood, dla których jest ona fascynująca jako zwykły człowiek, nie tylko pisarka, z pewnością znajdą w niej interesujące treści dotyczące prywatnych perypetii autorki. Nie wykluczam jednak, by czytelnicy nie znający twórczości Margaret Atwood polubili tę książkę. Ja jednak jej nie polubiłam.
       Bez względu na to, czy jest to autobiografia, czy portret pamięciowy, obraz życia Margaret Atwood kreśli mi się dość ponuro. Miałam przez cały czas wrażenie, że bohaterka jest potwornie nieszczęśliwa. Od pierwszego opowiadania do ostatniego wydaje mi się smutna i zimna. Nawet, gdy sili się na humor, to radość dotyczy bohaterów – zwierząt, nie jej samej. No dobrze, można by powiedzieć, że porusza poważne tematy i kwestie moralne (co do tej moralności, myślę, iż to spore nadużycie słowne). Poznajemy bohaterkę w roli córki, siostry, matki, macochy, kochanki. Każda z nich wiąże się z pewnymi „obciążeniami”, ale dlaczego ja mam wrażenie, że całość to jedna wielka próba szukania akceptacji i zrozumienia wobec jej związku z żonatym (na papierze) facetem? Tłumaczy się z tych grzeszków, jakby całe życie trwała w poczuciu winy, z wyrzutami sumienia.
       Czytało mi się bardzo ciężko, mozolnie i niechętnie. Szkoda.

10 komentarzy:

  1. Prawdziwym arcydziełem jest książka, której genialność treści idzie na równi z genialnością okładki. Jednak najczęściej bywa tak, że świetne książki mają okładki mało powiedziane beznadziejne. Choć zdarzają się i takie, gdy to okładka przewyższa treść o głowę (np w cyklu Meyer). Ale chyba najgorsze jest, kiedy, tak jak u Ciebie, okładka została zwykłą reklamą, która do tego nijak się ma do treści. Współczucie dla takiego wydawnictwa...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację. Powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce" powinno mieć zastosowanie do innych spraw, nie samych książek. Chyba jeszcze nigdy nie natknęłam się na książkę o takiej rozbieżności między treścią a okładką, jak w "Moralnym nieładzie".

    OdpowiedzUsuń
  3. Okładka rzeczywiscie super, kupiłam sobie kiedyś tę książkę i nawet ją przeczytalam. kilka dni temu, nie wiedząc, za co sie zabrać, a mając ochotę na kobiecą literaturę, otworzyłam ją znów. po kilku stronach jednak wsadziłam ją z powrotem na półkę, myśląc "co za pierd...nie. szkoda czasu".

    OdpowiedzUsuń
  4. hehe dokładnie te same słowa kłębiły mi się w głowie w trakcie czytania, nie chciałam jednak tutaj tak brzydko tego ujmować :)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Oooooooo :D Taki badziew, mówiąc kolokwialnie z tak cudowną okładką :) Nie słyszałam,a teraz chyba tym bardziej nie przeczytam, chociaż nie ma to jak - przekonać się na własnej skórze :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tucha, możesz spróbować, chociaż odradzam, bo okładka to jedyna fajna rzecz w tej książce :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja pokuszę się chyba i sięgnę po tę książkę. Pomijając to, że książka stoi na półce mojej przyjaciółki, więc jest w moim zasięgu (jak rzadko poszukiwania nie są konieczne :-)), to jeszcze takie recenzje jak Twoja pobudzają moją ciekawość. A może odbiorę ją inaczej? Może mnie zachwyci?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Maleństwo, kto wie, może Tobie "Moralny nieład" przypadnie do gustu. A skoro książkę masz w zasięgu ręki, nie stracisz czasu na poszukiwania i pieniędzy, to spróbuj. Z przyjemnością poczekam na Twoje wrażenia po lekturze.
    dziękuję za odwiedziny i również pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie no... Akurat na mnie gołe cyce nie robią żadnego wrażenia, powiedziałabym wręcz, że taka okładka by mnie zniechęciła niż zachęciła. Zwłaszcza że przy wyborze lektury zdarza mi się looknąć na okładkę, ale tylko wtedy jeśli to, co o niej przeczytam z tyłu zachęci mnie do rozważania "czy powinnam to-to zjeść", w przeciwnym razie ledwo wysunę z półki, zaraz odkładam. Ale rozumiem twój zawód, nazwisko Atwood samo w sobie nakierowuje nasze myśli na dobrą literaturę, już niedługo skonsumuje jej książkę "Namiot", ale skoro twierdzisz, że tak ciężko ci się ją czytało raczej nie będę jej szukać. Z doświadczenia wiem, że 80% książek na rynku - co najmniej - jest nudnych i w ogóle z dupy, po cóż więc na takie badziewie tracić czas? ;P

    Pozdrawiam serdecznie :) Nigdy nie bój się pisać całej prawdy o swoim podejściu do danej książki. Tylko głupcy zakładają, że trzeba chwalić to, nad czym większość duma i się puszy. Trzeba być ze sobą szczerym, zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Basiu, na mnie te gołe cyce zrobiły wrażenie w połączeniu z tytułem, wiec kupiłam, gdyż zwęszyłam jakiś skandalik, małe wyuzdanie, bezwstydną szczerość. A tu taki klops :/
    Co nie zmienia faktu, że nadal lubię Atwood i będę czytać jej książki. Na tej wyraźnie ktoś chciał zarobić.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.